środa, 31 października 2012

Historia przemiany Jaspera


Hej! A oto kolejna część cyklu "Prawdzie historie" 

Nasza kartka z pamiętnika Jaspera- na podstawie tekstu z "Zaćmienia".

Urodziłem się w Houston w Teksasie, a kiedy w 1861 roku wybuchła wojna secesyjna, miałem niespełna siedemnaście lat. Zaciągając się na ochotnika do Konfederatów, skłamałem, że mam dwadzieścia lat. Byłem na tyle wysoki, że mi uwierzono.
W wojsku zrobiłem błyskawiczną karierę. Odkąd byłem dzieckiem… Powiedzmy, że byłem powszechnie lubiany, a na pewno zawsze z chęcią mnie słuchano. Mój ojciec zwykł nazywać to wrodzoną charyzmą. Oczywiście, teraz wiem, że to było coś więcej. Niezależnie od przyczyny, szybko mnie awansowano, omijając zarówno mężczyzn starszych i bardziej doświadczonych. Armię Konfederatów dobierano i z wysiłkiem tworzono - to też dawało większe możliwości niż w wojsku. Po mojej pierwszej bitwie pod Galveston- właściwie była to tylko potyczka- zostałem najmłodszym majorem w Teksasie, i to bez przyznawania się do tego, ile naprawdę mam lat.
Kiedy do portu w Galveston przybiły okręty Unii, powierzono mi kierowanie ewakuacją kobiet i dzieci. Jeden dzień zajęło mi przygotowanie ich do wymarszu, a potem poprowadziłem pierwszą kolumnę cywili do Houston. Do miasta dotarliśmy po zmroku. Zostałem tylko na tak długo, żeby upewnić się, że wszyscy z kolumny są bezpieczni, a potem załatwiłem sobie nowego konia i wyruszyłem w drogę powrotną. Nie było czasu do stracenia.
Doskonale pamiętam tamtą noc.
Dwa kilometry na południe od Houston natknąłem się na trzy idące w przeciwnym kierunku kobiety. Myśląc, że to maruderki z mojego własnego konwoju, zsiadłem z konia, żeby zaoferować im pomoc. W tej samej chwili światło księżyca oświetliło ich twarze i stanąłem jak wryty. Bez wątpienia były najpiękniejszymi kobietami, z jakimi kiedykolwiek zdarzyło mi się zetknąć.
Uzmysłowiłem sobie, że nie należą do moich podopiecznych, z pewnością bym je zapamiętał.
Najbardziej zachwyciła mnie ich alabastrowa skóra. Jedna z kobiet była filigranową brunetką, o typowo meksykańskich rysach, ale nawet ona miała karnację porcelanowej lalki. Wszystkie trzy wyglądały bardzo młodo i właściwie powinienem je nazywać dziewczętami, a nie kobietami.
„Zaniemówił”, zaszydziła najwyższa z dziewcząt pieszczącym ucho sopranem. Miała jasne włosy i cerę jak świeży śnieg. Jej towarzyszka, prawdziwy anioł o jeszcze jaśniejszych puklach, wyciągnęła szyje w moją stronę i z półprzymkniętymi powiekami zaczerpnęła głęboko powietrza . „ Mm…”, westchnęła. „Co za piękny zapach”. Brunetka położyła jej szybko rękę na ramieniu. „Opanuj się Nettie”, powiedziała melodyjnie i miękko, chociaż była to reprymenda.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyczułem, że to brunetka jest przywódczynią blondynek, jeśli oczywiście dwoje dziewcząt mogło mieć przywódczynię.
„Wygląda, jak trzeba - młody, silny, oficer…” Brunetka zamyśliła się. Próbowałem zabrać głos, ale nie byłem w stanie wykrztusić słowa. „ I ma w sobie coś jeszcze… Czujecie to co ja? On, tak… hm… Nie można mu się oprzeć”. „ Nie można”, zgodziła się Nettie, znowu się ku mnie przechylając.
„Weź się w garść”, rozkazała jej meksykanka. „Chcę go zatrzymać. Bardzo mi się podoba”.
Nettie nie wiedząc czemu naburmuszyła się.
„ Lepiej ty to zrób, Mario, jeśli ci na nim zależy”, wtrąciła wyższa blondynka. „Ja tam co drugiego niechcący zabijam”. „Masz rację”, zgodziła się Maria. „Ja się nim zajmę. Tylko zabierz, proszę, Nettie, bo nie mam zamiaru skupić się i na nim, i na jej odpędzaniu”.
Chociaż z tego, o czym rozprawiały piękności nic nie zrozumiałem, włosy na karku stanęły mi dęba. Intuicja podpowiadała mi, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, że kobieta anioł nie żartowała, mówiąc o zabijaniu, ale górę nad instynktem wzięły dobre maniery. Jak mogłem bać się kobiet, kiedy nauczono mnie je chronić?
„Zapolujmy”, zaproponowała Nettie, biorąc wyższą blondynkę za rękę, po czym obie rzuciły się biegiem w stronę miasta. Przemieszczały się tak szybko, że zdawały się unosić w powietrzu- a z jaką gracją to robiły! Ich białe sukienki, nadęte wiatrem, przypominały z daleka skrzydła. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust ze zdziwienia, a już znikły za horyzontem
Przeniosłem wzrok na Marię, która przyglądała mi się ciekawie.
Nigdy w życiu nie byłem przesądny. Aż do tamtej chwili uważałem duchy i inne tego typu istoty za wymysł fantastów. Nagle dopadły mnie wątpliwości.
„Jak masz na imię, żołnierzu?”, spytała Maria.
“Major Jasper Whitlock, do usług”, wyjąkałem odruchowo. Nie potrafiłem być nieuprzejmy w stosunku do kobiety. Nawet, jeśli miała okazać się strzygą.
„Mam wielką nadzieję, że przeżyjesz, Jasper”, powiedziała z roztkliwieniem w głosie. „Sądzę, że jesteś idealnym kandydatem”.
Zrobiła kilka kroków do przodu, z pozoru nieśmiało, jakby chciała mnie pocałować. Nogi miałem jak wmurowane w ziemię, chociaż wszystko krzyczało we mnie, żebym uciekał.
Kilka dni później później zostałem przedstawiony pozostałym dwóm dziewczętom już jako ktoś inny. Jako wampir. 

Rosalie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz