środa, 31 października 2012

Cullenowie w obiektywie cz. 3

Cześć. Dziś dodam parę zdjęć Jaspera. Miłego oglądania! (oj miłego, miłego :D - przypisek Belli)




Prosimy o komentarze :)
Alice~

Historia przemiany Jaspera


Hej! A oto kolejna część cyklu "Prawdzie historie" 

Nasza kartka z pamiętnika Jaspera- na podstawie tekstu z "Zaćmienia".

Urodziłem się w Houston w Teksasie, a kiedy w 1861 roku wybuchła wojna secesyjna, miałem niespełna siedemnaście lat. Zaciągając się na ochotnika do Konfederatów, skłamałem, że mam dwadzieścia lat. Byłem na tyle wysoki, że mi uwierzono.
W wojsku zrobiłem błyskawiczną karierę. Odkąd byłem dzieckiem… Powiedzmy, że byłem powszechnie lubiany, a na pewno zawsze z chęcią mnie słuchano. Mój ojciec zwykł nazywać to wrodzoną charyzmą. Oczywiście, teraz wiem, że to było coś więcej. Niezależnie od przyczyny, szybko mnie awansowano, omijając zarówno mężczyzn starszych i bardziej doświadczonych. Armię Konfederatów dobierano i z wysiłkiem tworzono - to też dawało większe możliwości niż w wojsku. Po mojej pierwszej bitwie pod Galveston- właściwie była to tylko potyczka- zostałem najmłodszym majorem w Teksasie, i to bez przyznawania się do tego, ile naprawdę mam lat.
Kiedy do portu w Galveston przybiły okręty Unii, powierzono mi kierowanie ewakuacją kobiet i dzieci. Jeden dzień zajęło mi przygotowanie ich do wymarszu, a potem poprowadziłem pierwszą kolumnę cywili do Houston. Do miasta dotarliśmy po zmroku. Zostałem tylko na tak długo, żeby upewnić się, że wszyscy z kolumny są bezpieczni, a potem załatwiłem sobie nowego konia i wyruszyłem w drogę powrotną. Nie było czasu do stracenia.
Doskonale pamiętam tamtą noc.
Dwa kilometry na południe od Houston natknąłem się na trzy idące w przeciwnym kierunku kobiety. Myśląc, że to maruderki z mojego własnego konwoju, zsiadłem z konia, żeby zaoferować im pomoc. W tej samej chwili światło księżyca oświetliło ich twarze i stanąłem jak wryty. Bez wątpienia były najpiękniejszymi kobietami, z jakimi kiedykolwiek zdarzyło mi się zetknąć.
Uzmysłowiłem sobie, że nie należą do moich podopiecznych, z pewnością bym je zapamiętał.
Najbardziej zachwyciła mnie ich alabastrowa skóra. Jedna z kobiet była filigranową brunetką, o typowo meksykańskich rysach, ale nawet ona miała karnację porcelanowej lalki. Wszystkie trzy wyglądały bardzo młodo i właściwie powinienem je nazywać dziewczętami, a nie kobietami.
„Zaniemówił”, zaszydziła najwyższa z dziewcząt pieszczącym ucho sopranem. Miała jasne włosy i cerę jak świeży śnieg. Jej towarzyszka, prawdziwy anioł o jeszcze jaśniejszych puklach, wyciągnęła szyje w moją stronę i z półprzymkniętymi powiekami zaczerpnęła głęboko powietrza . „ Mm…”, westchnęła. „Co za piękny zapach”. Brunetka położyła jej szybko rękę na ramieniu. „Opanuj się Nettie”, powiedziała melodyjnie i miękko, chociaż była to reprymenda.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyczułem, że to brunetka jest przywódczynią blondynek, jeśli oczywiście dwoje dziewcząt mogło mieć przywódczynię.
„Wygląda, jak trzeba - młody, silny, oficer…” Brunetka zamyśliła się. Próbowałem zabrać głos, ale nie byłem w stanie wykrztusić słowa. „ I ma w sobie coś jeszcze… Czujecie to co ja? On, tak… hm… Nie można mu się oprzeć”. „ Nie można”, zgodziła się Nettie, znowu się ku mnie przechylając.
„Weź się w garść”, rozkazała jej meksykanka. „Chcę go zatrzymać. Bardzo mi się podoba”.
Nettie nie wiedząc czemu naburmuszyła się.
„ Lepiej ty to zrób, Mario, jeśli ci na nim zależy”, wtrąciła wyższa blondynka. „Ja tam co drugiego niechcący zabijam”. „Masz rację”, zgodziła się Maria. „Ja się nim zajmę. Tylko zabierz, proszę, Nettie, bo nie mam zamiaru skupić się i na nim, i na jej odpędzaniu”.
Chociaż z tego, o czym rozprawiały piękności nic nie zrozumiałem, włosy na karku stanęły mi dęba. Intuicja podpowiadała mi, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, że kobieta anioł nie żartowała, mówiąc o zabijaniu, ale górę nad instynktem wzięły dobre maniery. Jak mogłem bać się kobiet, kiedy nauczono mnie je chronić?
„Zapolujmy”, zaproponowała Nettie, biorąc wyższą blondynkę za rękę, po czym obie rzuciły się biegiem w stronę miasta. Przemieszczały się tak szybko, że zdawały się unosić w powietrzu- a z jaką gracją to robiły! Ich białe sukienki, nadęte wiatrem, przypominały z daleka skrzydła. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust ze zdziwienia, a już znikły za horyzontem
Przeniosłem wzrok na Marię, która przyglądała mi się ciekawie.
Nigdy w życiu nie byłem przesądny. Aż do tamtej chwili uważałem duchy i inne tego typu istoty za wymysł fantastów. Nagle dopadły mnie wątpliwości.
„Jak masz na imię, żołnierzu?”, spytała Maria.
“Major Jasper Whitlock, do usług”, wyjąkałem odruchowo. Nie potrafiłem być nieuprzejmy w stosunku do kobiety. Nawet, jeśli miała okazać się strzygą.
„Mam wielką nadzieję, że przeżyjesz, Jasper”, powiedziała z roztkliwieniem w głosie. „Sądzę, że jesteś idealnym kandydatem”.
Zrobiła kilka kroków do przodu, z pozoru nieśmiało, jakby chciała mnie pocałować. Nogi miałem jak wmurowane w ziemię, chociaż wszystko krzyczało we mnie, żebym uciekał.
Kilka dni później później zostałem przedstawiony pozostałym dwóm dziewczętom już jako ktoś inny. Jako wampir. 

Rosalie

poniedziałek, 29 października 2012

Bella opowiada, czyli teksty "Jak zdenerwować..."

Witam Was :)

Dziś ode mnie garść humoru na temat kilku postaci z sagi (Cullenów, Belli, a także Jacoba i Charliego).
10 sposobów by zdenerwować... no właśnie, kogo? Dziś na tapetę bierzemy Carlisle'a Cullena. A więc do dzieła, życzę miłego czytania.


10 sposobów na zezłoszczenie Carlisle'a Cullena

10. Powiedz mu, żeby zwracał się do Ciebie z "tym słodkim angielskim akcentem".
9. Mów do niego Carlisle przez "s". Kiedy cię poprawi, rzuć mu zdziwione spojrzenie i powiedz, że źle słyszy.
8. Spytaj go, czy blondyni mają rzeczywiście więcej zabawy.
7. Zapytaj go, co faktycznie robi na swojej zmianie w szpitalu z tymi wszystkimi ślicznymi pielęgniarkami.
6. Zamiast powiedzieć mu w kłótni: "wynoś się", powiedz mu, żeby płynął do Francji.
5. Kiedy cię zdenerwuje, odpowiedz: "czasy się zmieniły, starcze".
4. Zapytaj go jakim jest typem współczucia - co robi podczas walki? Czy kocha wroga na śmierć?
3. Wyskocz zza biurka w jego gabinecie i kiedy się nie spodziewa, spryskaj go wodą święconą.
2. Nazywaj go: Pan Marzyciel.
1. Biegaj po izbie przyjęć krzycząc: "Zostałem ugryziony! Zostałem ugryziony!".


Tłumaczyła Bella

Cullenowie w obiektywie cz. 2

Hej. Dziś dodam kilka zdjęć Rosalie. Miłego oglądania!






Jak zwykle komentarze mile widziane!
Alice~

Historia przemiany Alice (cykl "Prawdziwe historie")

Hej! Jak już wiecie, w życie wcieliłyśmy cykl "Prawdziwe historie".

A oto drugi wpis- nasza blogowa kartka z pamiętnika Alice Cullen.



Zaczęło się to, gdy byłam małą dziewczynką. Z tego, co wywnioskowałam, mieszkałam w Biloxi w stanie Missisipi. Już jako dziecko miewałam dziwne wizje dotyczące tego, co miało się wydarzyć. Moje przeczucia  zawsze się sprawdzały.
Rodzice byli tym zszokowani, dlatego zamknęli mnie w zakładzie psychiatrycznym. Byłam wtedy mała i myślałam, że to takie dłuższe badania. Gdy dorastałam zrozumiałam, że moi rodzice uważali, iż jestem wariatką i mnie zostawili.W tamtych czasach posiadanie w rodzinie osoby niespełna rozumu było hańbą i utratą dobrego imienia. Widać tylko to się dla nich liczyło.
Prze długie lata nie miałam kontaktu ze światem. W mojej "celi" było ciemno... mało co pamiętam. W zakładzie przychodził do mnie lekarz, był blady i miał lodowate ręce. To on przemienił mnie w wampira, teraz już to wiem. Gdybym nie usłyszała tego na nagraniu Jamesa, to do tej pory zastanawiałabym się nad moją przeszłością...
Jedyne, czego nie doświadczyłam, to ból przemiany. Dowiedziałam się, że to przez "zabiegi" stosowane w ośrodku, po których byłam tak otępiała - nie czułam nic. Gdy się ocknęłam gdzieś w leśnych zastępach, uświadomiłam sobie, że nie jestem już człowiekiem. Nie wiedziałam, kim się stałam. Byłam bardzo szybka i pragnęłam krwi. Zabiłam tylko kilkoro ludzi. Naprawdę nie chciałam tego robić. 
Po swojej przemianie miałam pierwszą wizję. Zobaczyłam w niej Jaspera i to, że razem z nim dołączamy do Cullenów.
Po jakimś czasie dowiedziałam się, że lekarz który mnie przemienił, zrobił to z obawy o moje życie. Może coś do mnie czuł? Tego nie wiem. Nigdy go nie poznałam, niedługo po mojej przemianie James z nim skończył w przypływie gniewu. Zginął za mnie, trudno mi się z tym pogodzić.
Dowiedziałam się, że miałam siostrę, a ona córkę, którą odnalazłam. Na staruszce widać odciśnięte piętno czasu, choć jest przecież młodsza ode mnie. Odnalazłam też swój nagrobek, gdzie moi rodzice mnie pochowali. Zorganizowali pogrzeb bez mojego ciała.
Spotkałam Jaspera, ale o tym na pewno Wam opowie. Odnaleźliśmy Cullenów, nasze miejsce jest przy nich.
Wyszłam za Jaspera za mąż. I do tej pory jesteśmy szczęśliwi. Niech tak zostanie. 


                                                                                                                                     Rosalie

niedziela, 28 października 2012

Zmierzchowe stampsy

Mam dla Was parę stampsów ze Zmierzchu.

Możecie użyć je na swoich profilach/stronach/prezentacjach/gdzie tylko chcecie, żeby wyrazić, że jesteście Zmierzchomaniakami.









Bella

Cullenowie w obiektywie cz. 1

Hej, dziś dodam parę zdjęć Alice. Miłego oglądania!





I jak się Wam podobają? Komentarze mile widziane :)
Alice

Historia przemiany Rose


Hej, czytelnicy! Chcemy utworzyć nowy cykl: "Prawdziwe historie"  
Będzie on o tym jak Cullenowie stali w wampirami. 

A oto pierwszy wpis – nasza blogowa kartka z pamiętnika Rosalie, na podstawie tekstu z Zaćmienia.



Żyłam w zupełnie innym świecie niż Bella...W świecie o wiele prostszym. Moja historia zaczyna się w roku 1933. Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam zjawiskowo piękna. Niczego mi nie brakowało. 
Moi rodzice byli typowymi przedstawicielami klasy średniej. Ojciec miał stabilną pracę w banku, z czego, co dopiero teraz widzę, był śmiesznie dumny. Uważał bowiem, że dobrze mu się powodziło, ponieważ był utalentowany i ciężko pracował, a nie dlatego, że zwyczajnie miał szczęście. Życie w dobrobycie było dla mnie czymś oczywistym- w moim domu rodzinnym Wielki Kryzys jawił się jako przejaskrawiona przez prasę plotka. Rzecz jasna widywałam na ulicach nędzarzy- tych, którym się nie poszczęściło- ale ojciec wpoił mi przekonanie, że ich bieda jest efektem ich osobistego lenistwa i niezaradności.
Moja matka zajmowała się domem i dziećmi, i to w tych dwóch sferach życia ulokowała swe ambicje. Miałam dwóch młodszych braci, ale matka nie ukrywała, że to o mój byt należy zadbać w pierwszej kolejności. Nie wiedziałam dokładnie, co przez to rozumie, byłam jednak do pewnego stopnia świadoma faktu, że rodzice nie są usatysfakcjonowani tym, co w życiu osiągnęli. Chociaż w hierarchii społecznej stali dość wysoko, chcieli zajść jeszcze wyżej, i to z moja pomocą. Moja uroda była dla nich jak prezent od losu. Doceniali ukryty w niej potencjał o wiele bardziej ode mnie.
Jak już mówiłam, mnie samej nic do szczęścia nie brakowało. Wystarczyło mi aż nadto to, że jestem sobą- piękną Rosalie Hale. Odkąd skończyłam dwanaście lat, dokądkolwiek bym nie szła, oglądali się za mną mężczyźni, a koleżanki wzdychały z radości, kiedy dotykały moich gęstych włosów. Wszystko to sprawiało mi ogromną przyjemność. Byłam szczęśliwa, że matka się mną chwali, a ojciec kupuje mi drogie sukienki.
Wiedziałam czego chce od życia, i do głowy mi nie przychodziło, że któreś z moich marzeń może się nie spełnić. Pragnęłam być wielbiona i adorowana. Marzyłam, o tym żeby, mój ślub był wydarzeniem roku: wyobrażałam sobie, jak wszyscy ważniejsi mieszkańcy miasta przyglądają mi się kroczącej po nawa u boku ojca i myślą sobie, że nigdy nie widzieli tak pięknej panny młodej.. Zachwyt w cudzych oczach był mi równie potrzebny, jak powietrze. Byłam młoda i głupia, ale taka szczęśliwa…
Rodzice mieli jednak na mnie duży wpływ, więc marzyłam także o dobrach materialnych: chciałam mieć duży dom pełen eleganckich mebli, które kto inny by odkurzał i nowocześnie wyposażoną kuchnię, w której kto inny by gotował. Tak, byłam głupia- taka pusta laleczka. I nie widziałam powodu, dla którego miałabym tych wszystkich rzeczy nie dostać.
Kilka moich marzeń było poważniejszych, a zwłaszcza jedno, związane z moją najlepszą przyjaciółką, Verą. Vera wyszła za mąż bardzo młodo, miała zaledwie siedemnaście lat. Jej mąż był stolarzem- moi rodzice nigdy nie pozwoliliby mi poślubić kogoś takiego. Rok po ślubie urodziła synka, uroczego, z czarnymi loczkami i rozkosznymi dołeczkami w policzkach i bródce. Kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy w życiu poczułam zazdrość, bo ktoś miał coś czego ja nie miałam.
Miałam wtedy siedemnaście lat, ale czułam się gotowa na macierzyństwo. Nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie będę miała własne dziecko. Kiedy wreszcie będę miała męża, który całowałby mnie po powrocie z pracy, jak maż Very. Moja wizja różniła się od ich codzienności tylko tym, że mój dom miał być dziesięć razy większy niż ich...
Najbogatszą i najbardziej wpływowa rodziną w moim rodzinnym Rochester byli Kingowie. Royce King był nie tylko właścicielem banku, w którym pracował mój ojciec, ale i większości najważniejszych firm w mieście. Jego syn też miał na imię Royce, Royce King II. Ponieważ miał przejąć bank, zaczął spędzać w nim dużo czasu, przyglądając się poszczególnych stanowisk. Dwa dni po tym jak przyszedł do banku po raz pierwszy, moja matka „przypadkowo” zapomniała zapakować ojcu drugiego śniadania, i poprosiła mnie żebym mu je zaniosła. Dziwiłam się że przed wyjściem kazała mi założyć białą sukienkę i zakręcić włosy, ale ja nic nie podejrzewałam. Nie zwracałam uwagi, czy Royce w jakiś specjalny sposób mi się przygląda- wszyscy zawsze to robili, ale to właśnie tego wieczoru posłaniec przyniósł mi bukiet róż. Tak się to zaczęło. Odtąd co wieczór dostawałam róże, aż wreszcie nie miałam gdzie ich stawiać .Doszło do tego, ciągnęła się za mną ich słodka woń. Royce był bardzo przystojny: miał niebieskie oczy, włosy jeszcze jaśniejsze od moich. Mówił mi że mam oczy jak fiołki, i wkrótce właśnie fiołki mi zaczął mi przysyłać.
Moi rodzice patrzyli na jego zaloty przychylnym okiem- delikatnie mówiąc. Royce był ucieleśnieniem ich marzeń. Wydawało mi się że moim ucieleśnieniem także jest. Był jak książę z bajki, który przybył na białym koniu, żeby uczynić mnie księżniczką. Właśnie takiego się spodziewałam. Nie minęły dwa miesiące, a ogłoszone nasze zaręczyny.
Nie spędzaliśmy zbyt dużo czasu we dwoje, właściwie się to nie zdarzało. Royce wyjaśnił mi że ma dużo obowiązków, więc jak już chodziliśmy gdzieś razem, to na odczyty, bankiety albo na bale. Przed każdym z rodu Kingów wszystkie drzwi stały otworem, więc bez przerwy go gdzieś zapraszano i przyjmowano z honorami. Dostawałam od niego piękne stroje. Lubił pokazywać się ze mną w towarzystwie, a ja lubiłam być pokazywana.
Ślub miał się odbyć jak najszybciej. Zaplanowano bardzo wystawną ceremonię i jeszcze bardziej wystawne wesele. Kolejne z moich marzeń miało się spełnić. Byłam tak szczęśliwa! Kiedy odwiedziłam Verę nie dręczyła mnie już zazdrość. Wyobrażałam sobie jasnowłose dzieci biegające po trawnikach rezydencji Kingów i patrząc na skromny domek mojej przyjaciółki, czułam tylko litość.
Owego feralnego wieczoru wybrałam się z wizytą do Very. Jej mały Henry tak słodko się uśmiechał! Nadal miał swoje dołeczki i dopiero co nauczył się samodzielnie siadać. Kiedy zaczęłam zbierać się do wyjścia, Vera odprowadziła mnie do drzwi z dzieckiem na ręku i mężem u boku. Obejmował ją w talii, a w pewnym momencie myśląc, że nie patrzę , pocałował ją w policzek. Coś w tym pocałunku mnie zaniepokoiło. Royce tez mnie całował, ale jakoś tak inaczej- nie tak czule... Odgoniłam tą nieprzyjemną myśl. Royce był moim księciem z bajki. Już za parę dni miałam zostać jego księżniczką...
Ulice były ciemne, paliły się już latarnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrobiło się tak późno. Na domiar złego, jak na koniec kwietnia było bardzo zimno. Do ślubu został tylko tydzień, więc idąc do domu, martwiałam się, czy pogoda zdąży się poprawić, ponieważ nie chciałam przenosić uroczystości pod dach. Byłam zaledwie kilka przecznic od domu, kiedy ich usłyszałam- stali pod zepsutą latarnią i głośno się śmiali. Byli pijani. Zaczęłam żałować, że nie zadzwoniłam od Very do ojca, ale mieszkała tak blisko, że wydawało się głupotą prosić go o podobną przysługę. I wtedy jeden z mężczyzn wykrzyknął moje imię...
„Rose!”, zawołał. Pozostali zarechotali, jakby powiedział coś śmiesznego. 
Przyjrzałam się im uważniej i zdziwiłam się, że mają na sobie takie drogie ubrania. A zaraz potem rozpoznałam Royce'a i jego kolegów. Wszyscy byli synami miejscowych bogaczy.
„Oto, moja Rose!”, zawołał Royce bełkotliwie. „Nieźle się zasiedziałaś u Very. Czekamy tu na ciebie od wieków”.
Nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Nigdy przy mnie nie pił, co najwyżej wznosił z kurtuazji jakiś toast. Powiedział mi nawet że, nie lubi szampana. Nie podejrzewałam, że gustuje w czymś mocniejszym.
Był tez z nim jego nowy znajomy. Miał na imię John i pochodził z Atlanty. „ A nie mówiłem John?„ Royce złapał mnie za rękę i brutalnie przyciągnął mnie do siebie. „ Twoje panienki z Georgii mogą się przy niej schować” John zilustrował mnie wzrokiem, jakbym była klaczą na targu. „ Trudno powiedzieć”, stwierdził z południowym akcentem. „ Jest okutana po samą szyję” Wszyscy wybuchli śmiechem. 
Nagle Royce zerwał mi z ramion żakiet- sam mi go dał w prezencie – aż oderwały się od niego guziki i z brzękiem potoczyły się po chodniku.
„ No, Rose ! Pokaż mu się w pełnej krasie!”, rozkazał, a potem zaśmiał się i jednym ruchem zdarł mi z głowy kapelusz. Wyrwał mi przy tym sporo włosów, bo kapelusz przypięty był szpilkami. 
Krzyknęłam z bólu, a w oczach stanęły mi łzy. Tak... To jak krzyczę z bólu bardzo mu się podobało... Ominę całą resztę, nie chcę mówić o tym, co musiałam przejść.
Zostawili mnie na ulicy, odeszli śmiejąc się i zataczając. Myśleli, że nie żyję. Jeden zauważył, że Royce będzie musiał znaleźć teraz nową narzeczoną. Odparł, że najpierw będzie musiał nauczyć się większej samokontroli.
Leżałam na lodowatym chodniku czekając na śmierć. Tak bardzo mnie bolało, że dziwiłam się, iż mam jeszcze siłę zwracać uwagę na świat zewnętrzny. Zaczął padać śnieg, a ja ciągle uparcie nie umierałam. Tak bardzo pragnęłam, że ból wreszcie minął. Tak strasznie długo to trwało.
Taką znalazł mnie Carlisle. Wyczuł z daleka zapach krwi i przyszedł sprawdzić, co się stało.
Zaraz rzucił się mnie ratować. Resztkami świadomości miałam mu to za złe że to robi.
Wolałabym, żeby mnie dobił. Poza tym nigdy nie lubiłam doktora Cullena ani jego żony, ani szwagra- bo Edward przedstawiał się wówczas jako brat Esme. Denerwowało mnie to, że są tacy piękni, piękniejsi ode mnie. Nie udzielali się jednak towarzysko, więc widziałam ich tylko kilka razy. 
Kiedy wziął mnie na ręce i zaniósł do siebie do domu, sadziłam, że nareszcie skonałam – wydawało mi się że lecę, a to tylko Carlisle tak szybko biegł. Przeraziłam się, że ból nie ustępuje nawet po śmierci.
Znalazłam się w jasno oświetlonym pokoju i zrobiło mi się cieplej. Zaczęłam tracić przytomność , co powitałam z ulgą, bo nie odczuwałam już tak silnie bólu. Jednak nagle powrócił, jeszcze ostrzejszy: w gardle, w kostkach, w nadgarstkach, jakby ktoś ciął mnie nożem. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. Pomyślałam, że Carlisle to zboczeniec i sadysta, który zabrał mnie tylko po to, żeby mnie torturować. Ale potem było mi już wszystko jedno – liczył się tylko ten ogień, który płynął tylko w moich żyłach. Błagałam, żeby mnie dobito, błagałam o to i Carlisle'a , i Edwarda, i Esme. 
Carlisle cały czas trzymał mnie za rękę, powtarzał, że mnie bardzo przeprasza, obiecywał, że moja agona niedługo się skończy. Opowiedział mi wszystko. Czasami go słuchałam. Kiedy wyjawił mi, czym się staję, nie uwierzyłam. Przepraszał mnie za każdym razem, kiedy przestawałam krzyczeć. Krzyczałam zresztą coraz rzadziej. Krzyk nie miał sensu…


Rosalie

Wesoła twórczość niektórych fanów

Witajcie. To pierwszy "normalny" post tutaj. Zaczynamy!
Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o jednym z krótkich opowiadań, z jakimi się zetknęłam w sieci. To krótka historia o Alice napisana przez jedną z fanek (oryginalnie po angielsku, ale udało mi się ją przetłumaczyć). Nie zraźcie się długością, bo warto przeczytać, choćby na poprawę nastroju :) Zapraszam.


"Nigdy nie dawaj cukru Alice Cullen"

*Alice i Bella wracają z całodziennych zakupów. Bella jest wyjątkowo radosna i pełna energii.*
Edward: Alice, dałaś Belli kawy?
Alice: Cóż...troszeczkę. Nie była zbyt chętna do zakupów.
Edward: Dwa kubki to NIE jest troszeczkę, Alice.
Alice: To nic w porównaniu do tego, co ja jadłam...
Edward: Nie zrobiłaś tego.
Alice: OCH TAK, EDWARD, TAK! ZROBIŁAM TO, HAHA!!!
*Edward odwraca się tyłem do Alice*
Edward: Carlisle! Alice zjadła 'sam-wiesz-co'!
*Carlisle wchodzi do pokoju*
Carlisle: Ile, Alice?
Alice: Tylko parę, Carlisle.
*Spojrzała niewinnie na Carlisle'a.*
Edward: Pięć.
Carlisle: ALICE!
Alice: WEE! ^.^
Carlisle: O nie.
Alice: BELLO! CHODŹMY ZNÓW NA ZAKUPY!
Edward: Dopiero co wróciłyście!
Bella: NIE OBCHODZI MNIE TO, EDWARDZIE! ALICE, CHODŹ!
Edward: Bello, ty nienawidzisz zakupów.
Bella: O CZYM TY MÓWISZ, EDWARDZIE? KOCHAM ZAKUPY! I CIEBIE TEŻ KOCHAM!
*Alice chwyta rękę Belli.*
Alice: CHODŹ BELLO!!!
*Edward i Carlisle blokują drzwi.*
Carlisle: Nie. Żadna z was nie pójdzie, dopóki się nie uspokoicie.
Alice: MAMY TYLNE DRZWI, HAHA!
*Edward idzie i blokuje je. Alice podnosi Bellę.*
Alice: NIE! MYŚLAŁAM O TYCH!
*Alice wyskakuje przez ścianę szkła w oknie. Tyłem, żeby chronić Bellę. Ucieka.*
Edward: Alice, ty...
*Alice pojawia się z powrotem na przeciw Edwarda, wciąż trzymając Bellę.*
Alice: KŁAMAŁAM, EDWARDZIE! HA! TAK NAPRAWDĘ BYŁO ICH SIEDEM! MUAHAHAHA! WYPIŁAM KREW Z SIEDMIU KOLIBRÓW! A BELLA WYPIŁA CZTERY PODWÓJNE KAWY, NIE DWIE!
*Alice ucieka krzycząc i śmiejąc się wraz z Bellą.*
Edward: Carlisle, co z tym zrobimy?
Carlisle: Dlaczego Alice to zrobiła?
*Esme wchodzi do pokoju.*
Esme: Co się dzieje?
Edward: *Poważnym tonem* Alice.
Esme: Nie.
Edward: Siedem.
Esme: *Zszokowana* NIE!
Edward: I dała Belli kawy, cztery kubki.
Carlisle: Gdzie są Rose i Emmett?
Rosalie: Tutaj.
Edward: Alice. Siedem.
Rosalie: Przysięgam, to zniszczy naszą rodzinę...
Edward: Ona ma Bellę.
Rosalie: To czemu tu wciąż jesteśmy?
Edward: Dała Belli kawy!
Emmett: Co ona sobie myślała?
Carlisle: Nic dobrego z tego nie wyniknie. Musimy je znaleźć.
Jasper: Kogo znaleźć?
*Wszyscy spoglądają na Jaspera*
Jasper: Nie zrobiła tego.
Wszyscy: Zrobiła.
Jasper: Nie. Co chciała osiągnąć? Co sobie myślała?
Edward: Nie mam pojęcia, Jasper. Ale musimy ją powstrzymać. Kto wie co może zrobić w tym stanie.
Rosalie: Skąd powinniśmy wiedzieć, jak sobie z tym poradzić?! To się wcześniej nie zdarzało!
Carlisle: Zdarzało się. Tylko nie tak ekstremalnie, jak dziś.
Emmett: Więc co robimy?
Edward: Musimy iść za nią. Może zranić Bellę.
Carlisle: Alice wie, co robi, niezależnie czy jest zacukrzona, czy nie.
Edwrad: Skąd wiesz? Powiedziałeś przed chwilą, że tak ekstremalnie jeszcze nie była!
Emmett: Chodźmy już! Alice nie jest naszym wrogiem. Nie potrzebujemy strategii. Będzie łatwo ją doholować z powrotem.
Edward: To co my tu jeszcze robimy! Chodź, Jasper!
Emmett: Zostaję z Rose. Dacie sobie radę. To tylko Alice.
Edward: Alice z ogromną dawką cukru w krwioobiegu.
Jasper: No chodź już, Edward! Nie będziemy teraz o tym rozmawiać.
*Jasper i Edward wychodzą przez wybite okno.*
Edward: Gdzie do cholery ona poszła?
Jasper: Kto wie, musimy ją odnaleźć!
Edward: A co zrobimy jak już ją znajdziemy?
Jasper: Jak znajdziemy, to będziemy wiedzieć!!
*Przychodzą na łąkę, gdzie jest Alice. Trzyma Bellę blisko siebie, a jej oczy są dzikie.*
Jasper: Alice, uspokój się.
Edward: Zaraz... co ty wyprawiasz?!
Alice: EDWARD!!! ZAMIERZAM ZAMIENIĆ BELLĘ W WAMPIRA! CZY TO NIE CUDOWNIE?!!!
Edward: Alice, nie.
Alice: WSZYSTKO W PORZĄDKU!!! UMIEM TO ROBIĆ! I ZROBIĘ TO!
Jasper: Edward, TO nie działa! Nie mogę jej uspokoić. Nie powstrzymam jej!
*Edward robi krok w kierunku Alice. Alice otwiera usta.*
Bella: CZY TO NIE WSPANIALE, EDWARDZIE?! BĘDĘ TAKA, JAK TY!!!
Jasper: Alice, zatrzymaj się!
Alice: BELLA CHCE, BELLA MA!!!
Bella: TAAAK, EDWARDO!
*Edward dociera do Alice i chwyta Bellę. Jasper zachodzi z tyłu i łapie Alice.*
Alice: CZEKAJ, JESZCZE NIE SKOŃCZYŁAM! DAJ MI SPRÓBOWAĆ!
Bella: EDWARDZIE, KOCHAM CIĘ! ZMIEŃ MNIE W WAMPIRA!
Edward: Ty też powinnaś się uspokoić, Bello.
Bella: MÓW DO MNIE JESZCZE, EDWARDZIE! KOCHAM TWÓJ GŁOS!
Edward: Wiem, że tak. A teraz chodź ze mną do mojego domu.
Bella: KOCHAM TWÓJ DOM, EDWARDZIE!
Alice: JASPER! JASPER, JASPER, JASPER, JASPER, JAAASSSSPPPEEEERRRRR!
Jasper: Yyy... tak, Alice?
Alice: GDZIE IDĄ EDWARD I BELLA?!?!
Jasper: Do domu. My też tam idziemy.
Alice: O, BOŻE! W DOMU ZMIENIĘ BELLĘ W WAMPIRA I WSZYSCY BĘDĄ MOGLI TO ZOBACZYĆ!
Jasper: Jasna sprawa, Alice. Cokolwiek powiesz. Ale chodźmy już do domu, okej?
Alice: OKEJ, JASPER, OKEJ! A POTEM, A POTEM, A POTEM, A POTEM... PÓJDZIEMY NA POLOWANIE!!
Jasper: Brzmi nieźle, Alice.
Alice: NA KOLIBRY!!!
Jasper: Nie, Alice. Nigdy więcej polowania na kolibry!
Alice: ALE SĄ TAKIE SMACZNE!
Jasper: Porozmawiamy o tym później, kochanie.
Alice: OKEJ!
Bella: EDWARD!
Edward: Bello, myślę, że powinnaś przestać mówić i się zrelaksować. Jasper, mała pomoc?
Jasper: Próbuję uspokoić obie. Powinno zacząć działać na Belli, ale wątpię, żeby zadziałało z Alice.
Edward: Cóż, chociaż spróbuj.
Jasper: Wierz mi, robię, co mogę.
*Wszyscy powracają do domu bez dalszych problemów. Bella budzi się z ogromnym kofeinowym kacem. Alice uspokaja się do swojego zwykłego poziomu podekscytowania.*

Jakie wrażenia? Piszcie! Wersja oryginalna do znalezienia m.in. TUTAJ


Ten post pisała (i opowiadanie tłumaczyła) Bella, zwana też Cullenką.

sobota, 27 października 2012

Witaj w naszym świecie


Witamy Cię, fanie bezkonkurencyjnej sagi Zmierzch!
Oto nasz blog o niej.

Nas osobiście ona zaczarowała. A Ciebie, czytelniku? Mamy nadzieję, że tak :)
Będziemy pisać o wszystkim, co jest związane z sagą, jej bohaterami i całym światem Stephenie Meyer.
Chętnie przyjmiemy propozycję o nowych tematach czy o tym, co możemy dołączyć do bloga.
Jeśli masz jakieś fajne zdjęcia, możesz się nimi z nami dzielić, wysyłając nam wiadomości na naszego e-maila, na adres: bellaalicerose@gmail.com
Chętnie przyjmujemy nowe inspiracje i cieszymy się z każdego komentarza.
Nasz blog będzie odświeżany co piątek o godzinie 20:00, a przynajmniej tak na początku zakładamy.
Będziemy pisać na zmianę, tak więc spodziewajcie się wpisów Belli, Rose lub Alice już niedługo!

Jako, że powitania są zawsze długie i nudne, kończymy.
Dziękujemy za odwiedzanie bloga i zachęcamy do polecania go innym. Pozdrawiamy:


Zespół bloga "Historie ze Zmierzchu wzięte",
Rosalie, Bella i Alice