niedziela, 28 października 2012

Historia przemiany Rose


Hej, czytelnicy! Chcemy utworzyć nowy cykl: "Prawdziwe historie"  
Będzie on o tym jak Cullenowie stali w wampirami. 

A oto pierwszy wpis – nasza blogowa kartka z pamiętnika Rosalie, na podstawie tekstu z Zaćmienia.



Żyłam w zupełnie innym świecie niż Bella...W świecie o wiele prostszym. Moja historia zaczyna się w roku 1933. Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam zjawiskowo piękna. Niczego mi nie brakowało. 
Moi rodzice byli typowymi przedstawicielami klasy średniej. Ojciec miał stabilną pracę w banku, z czego, co dopiero teraz widzę, był śmiesznie dumny. Uważał bowiem, że dobrze mu się powodziło, ponieważ był utalentowany i ciężko pracował, a nie dlatego, że zwyczajnie miał szczęście. Życie w dobrobycie było dla mnie czymś oczywistym- w moim domu rodzinnym Wielki Kryzys jawił się jako przejaskrawiona przez prasę plotka. Rzecz jasna widywałam na ulicach nędzarzy- tych, którym się nie poszczęściło- ale ojciec wpoił mi przekonanie, że ich bieda jest efektem ich osobistego lenistwa i niezaradności.
Moja matka zajmowała się domem i dziećmi, i to w tych dwóch sferach życia ulokowała swe ambicje. Miałam dwóch młodszych braci, ale matka nie ukrywała, że to o mój byt należy zadbać w pierwszej kolejności. Nie wiedziałam dokładnie, co przez to rozumie, byłam jednak do pewnego stopnia świadoma faktu, że rodzice nie są usatysfakcjonowani tym, co w życiu osiągnęli. Chociaż w hierarchii społecznej stali dość wysoko, chcieli zajść jeszcze wyżej, i to z moja pomocą. Moja uroda była dla nich jak prezent od losu. Doceniali ukryty w niej potencjał o wiele bardziej ode mnie.
Jak już mówiłam, mnie samej nic do szczęścia nie brakowało. Wystarczyło mi aż nadto to, że jestem sobą- piękną Rosalie Hale. Odkąd skończyłam dwanaście lat, dokądkolwiek bym nie szła, oglądali się za mną mężczyźni, a koleżanki wzdychały z radości, kiedy dotykały moich gęstych włosów. Wszystko to sprawiało mi ogromną przyjemność. Byłam szczęśliwa, że matka się mną chwali, a ojciec kupuje mi drogie sukienki.
Wiedziałam czego chce od życia, i do głowy mi nie przychodziło, że któreś z moich marzeń może się nie spełnić. Pragnęłam być wielbiona i adorowana. Marzyłam, o tym żeby, mój ślub był wydarzeniem roku: wyobrażałam sobie, jak wszyscy ważniejsi mieszkańcy miasta przyglądają mi się kroczącej po nawa u boku ojca i myślą sobie, że nigdy nie widzieli tak pięknej panny młodej.. Zachwyt w cudzych oczach był mi równie potrzebny, jak powietrze. Byłam młoda i głupia, ale taka szczęśliwa…
Rodzice mieli jednak na mnie duży wpływ, więc marzyłam także o dobrach materialnych: chciałam mieć duży dom pełen eleganckich mebli, które kto inny by odkurzał i nowocześnie wyposażoną kuchnię, w której kto inny by gotował. Tak, byłam głupia- taka pusta laleczka. I nie widziałam powodu, dla którego miałabym tych wszystkich rzeczy nie dostać.
Kilka moich marzeń było poważniejszych, a zwłaszcza jedno, związane z moją najlepszą przyjaciółką, Verą. Vera wyszła za mąż bardzo młodo, miała zaledwie siedemnaście lat. Jej mąż był stolarzem- moi rodzice nigdy nie pozwoliliby mi poślubić kogoś takiego. Rok po ślubie urodziła synka, uroczego, z czarnymi loczkami i rozkosznymi dołeczkami w policzkach i bródce. Kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy w życiu poczułam zazdrość, bo ktoś miał coś czego ja nie miałam.
Miałam wtedy siedemnaście lat, ale czułam się gotowa na macierzyństwo. Nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie będę miała własne dziecko. Kiedy wreszcie będę miała męża, który całowałby mnie po powrocie z pracy, jak maż Very. Moja wizja różniła się od ich codzienności tylko tym, że mój dom miał być dziesięć razy większy niż ich...
Najbogatszą i najbardziej wpływowa rodziną w moim rodzinnym Rochester byli Kingowie. Royce King był nie tylko właścicielem banku, w którym pracował mój ojciec, ale i większości najważniejszych firm w mieście. Jego syn też miał na imię Royce, Royce King II. Ponieważ miał przejąć bank, zaczął spędzać w nim dużo czasu, przyglądając się poszczególnych stanowisk. Dwa dni po tym jak przyszedł do banku po raz pierwszy, moja matka „przypadkowo” zapomniała zapakować ojcu drugiego śniadania, i poprosiła mnie żebym mu je zaniosła. Dziwiłam się że przed wyjściem kazała mi założyć białą sukienkę i zakręcić włosy, ale ja nic nie podejrzewałam. Nie zwracałam uwagi, czy Royce w jakiś specjalny sposób mi się przygląda- wszyscy zawsze to robili, ale to właśnie tego wieczoru posłaniec przyniósł mi bukiet róż. Tak się to zaczęło. Odtąd co wieczór dostawałam róże, aż wreszcie nie miałam gdzie ich stawiać .Doszło do tego, ciągnęła się za mną ich słodka woń. Royce był bardzo przystojny: miał niebieskie oczy, włosy jeszcze jaśniejsze od moich. Mówił mi że mam oczy jak fiołki, i wkrótce właśnie fiołki mi zaczął mi przysyłać.
Moi rodzice patrzyli na jego zaloty przychylnym okiem- delikatnie mówiąc. Royce był ucieleśnieniem ich marzeń. Wydawało mi się że moim ucieleśnieniem także jest. Był jak książę z bajki, który przybył na białym koniu, żeby uczynić mnie księżniczką. Właśnie takiego się spodziewałam. Nie minęły dwa miesiące, a ogłoszone nasze zaręczyny.
Nie spędzaliśmy zbyt dużo czasu we dwoje, właściwie się to nie zdarzało. Royce wyjaśnił mi że ma dużo obowiązków, więc jak już chodziliśmy gdzieś razem, to na odczyty, bankiety albo na bale. Przed każdym z rodu Kingów wszystkie drzwi stały otworem, więc bez przerwy go gdzieś zapraszano i przyjmowano z honorami. Dostawałam od niego piękne stroje. Lubił pokazywać się ze mną w towarzystwie, a ja lubiłam być pokazywana.
Ślub miał się odbyć jak najszybciej. Zaplanowano bardzo wystawną ceremonię i jeszcze bardziej wystawne wesele. Kolejne z moich marzeń miało się spełnić. Byłam tak szczęśliwa! Kiedy odwiedziłam Verę nie dręczyła mnie już zazdrość. Wyobrażałam sobie jasnowłose dzieci biegające po trawnikach rezydencji Kingów i patrząc na skromny domek mojej przyjaciółki, czułam tylko litość.
Owego feralnego wieczoru wybrałam się z wizytą do Very. Jej mały Henry tak słodko się uśmiechał! Nadal miał swoje dołeczki i dopiero co nauczył się samodzielnie siadać. Kiedy zaczęłam zbierać się do wyjścia, Vera odprowadziła mnie do drzwi z dzieckiem na ręku i mężem u boku. Obejmował ją w talii, a w pewnym momencie myśląc, że nie patrzę , pocałował ją w policzek. Coś w tym pocałunku mnie zaniepokoiło. Royce tez mnie całował, ale jakoś tak inaczej- nie tak czule... Odgoniłam tą nieprzyjemną myśl. Royce był moim księciem z bajki. Już za parę dni miałam zostać jego księżniczką...
Ulice były ciemne, paliły się już latarnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że zrobiło się tak późno. Na domiar złego, jak na koniec kwietnia było bardzo zimno. Do ślubu został tylko tydzień, więc idąc do domu, martwiałam się, czy pogoda zdąży się poprawić, ponieważ nie chciałam przenosić uroczystości pod dach. Byłam zaledwie kilka przecznic od domu, kiedy ich usłyszałam- stali pod zepsutą latarnią i głośno się śmiali. Byli pijani. Zaczęłam żałować, że nie zadzwoniłam od Very do ojca, ale mieszkała tak blisko, że wydawało się głupotą prosić go o podobną przysługę. I wtedy jeden z mężczyzn wykrzyknął moje imię...
„Rose!”, zawołał. Pozostali zarechotali, jakby powiedział coś śmiesznego. 
Przyjrzałam się im uważniej i zdziwiłam się, że mają na sobie takie drogie ubrania. A zaraz potem rozpoznałam Royce'a i jego kolegów. Wszyscy byli synami miejscowych bogaczy.
„Oto, moja Rose!”, zawołał Royce bełkotliwie. „Nieźle się zasiedziałaś u Very. Czekamy tu na ciebie od wieków”.
Nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Nigdy przy mnie nie pił, co najwyżej wznosił z kurtuazji jakiś toast. Powiedział mi nawet że, nie lubi szampana. Nie podejrzewałam, że gustuje w czymś mocniejszym.
Był tez z nim jego nowy znajomy. Miał na imię John i pochodził z Atlanty. „ A nie mówiłem John?„ Royce złapał mnie za rękę i brutalnie przyciągnął mnie do siebie. „ Twoje panienki z Georgii mogą się przy niej schować” John zilustrował mnie wzrokiem, jakbym była klaczą na targu. „ Trudno powiedzieć”, stwierdził z południowym akcentem. „ Jest okutana po samą szyję” Wszyscy wybuchli śmiechem. 
Nagle Royce zerwał mi z ramion żakiet- sam mi go dał w prezencie – aż oderwały się od niego guziki i z brzękiem potoczyły się po chodniku.
„ No, Rose ! Pokaż mu się w pełnej krasie!”, rozkazał, a potem zaśmiał się i jednym ruchem zdarł mi z głowy kapelusz. Wyrwał mi przy tym sporo włosów, bo kapelusz przypięty był szpilkami. 
Krzyknęłam z bólu, a w oczach stanęły mi łzy. Tak... To jak krzyczę z bólu bardzo mu się podobało... Ominę całą resztę, nie chcę mówić o tym, co musiałam przejść.
Zostawili mnie na ulicy, odeszli śmiejąc się i zataczając. Myśleli, że nie żyję. Jeden zauważył, że Royce będzie musiał znaleźć teraz nową narzeczoną. Odparł, że najpierw będzie musiał nauczyć się większej samokontroli.
Leżałam na lodowatym chodniku czekając na śmierć. Tak bardzo mnie bolało, że dziwiłam się, iż mam jeszcze siłę zwracać uwagę na świat zewnętrzny. Zaczął padać śnieg, a ja ciągle uparcie nie umierałam. Tak bardzo pragnęłam, że ból wreszcie minął. Tak strasznie długo to trwało.
Taką znalazł mnie Carlisle. Wyczuł z daleka zapach krwi i przyszedł sprawdzić, co się stało.
Zaraz rzucił się mnie ratować. Resztkami świadomości miałam mu to za złe że to robi.
Wolałabym, żeby mnie dobił. Poza tym nigdy nie lubiłam doktora Cullena ani jego żony, ani szwagra- bo Edward przedstawiał się wówczas jako brat Esme. Denerwowało mnie to, że są tacy piękni, piękniejsi ode mnie. Nie udzielali się jednak towarzysko, więc widziałam ich tylko kilka razy. 
Kiedy wziął mnie na ręce i zaniósł do siebie do domu, sadziłam, że nareszcie skonałam – wydawało mi się że lecę, a to tylko Carlisle tak szybko biegł. Przeraziłam się, że ból nie ustępuje nawet po śmierci.
Znalazłam się w jasno oświetlonym pokoju i zrobiło mi się cieplej. Zaczęłam tracić przytomność , co powitałam z ulgą, bo nie odczuwałam już tak silnie bólu. Jednak nagle powrócił, jeszcze ostrzejszy: w gardle, w kostkach, w nadgarstkach, jakby ktoś ciął mnie nożem. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. Pomyślałam, że Carlisle to zboczeniec i sadysta, który zabrał mnie tylko po to, żeby mnie torturować. Ale potem było mi już wszystko jedno – liczył się tylko ten ogień, który płynął tylko w moich żyłach. Błagałam, żeby mnie dobito, błagałam o to i Carlisle'a , i Edwarda, i Esme. 
Carlisle cały czas trzymał mnie za rękę, powtarzał, że mnie bardzo przeprasza, obiecywał, że moja agona niedługo się skończy. Opowiedział mi wszystko. Czasami go słuchałam. Kiedy wyjawił mi, czym się staję, nie uwierzyłam. Przepraszał mnie za każdym razem, kiedy przestawałam krzyczeć. Krzyczałam zresztą coraz rzadziej. Krzyk nie miał sensu…


Rosalie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz